Strona:Martwe dusze.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teres, to Iwan Gregoriewicz, prezes, mój dobry przyjaciel...
— Tak, ale Iwan Gregoriewicz nie jest sam jeden, są i drudzy, rzekł surowo Iwan Antonowicz.
Cziczikow zrozumiał dobrze, co przez to chciał powiedzieć Iwan Antonowicz, więc rzekł:
— Drudzy także krzywdy nie będą mieli, ja sam służyłem, wiem, jak trzeba postąpić.
— Idźcie zatém do Iwana Gregoriewicza rzekł Iwan Antonowicz już daleko grzeczniéj, — niech wyda rozporządzenie komu należy, a my nie będziemy przyczyną zwłoki.
Cziczikow wyjął bilet bankowy, położył go przed Iwanem Antonowiczem, którego ten zdawał się nie zauważać i nakrył go książką. Cziczikow chciał zwrócić jego uwagę na asygnatkę, ale Iwan Antonowicz poruszeniem głowy dał znać, że nie trzeba mu nic pokazywać.
— Oto ten pan was poprowadzi do prezesa, rzekł Iwan Antonowicz, kiwnąwszy głową na jednego z urzędników, który, jak niegdyś Wirgiliusz Dantemu, tak on teraz służył za przewodnika naszym bohatérom.
Za ogromnym stołem, pokrytym zieloném suknem i obstawionym fotelami, siedział prezes, sam jeden jak słońce. Nowy Wirgiliusz