Strona:Martwe dusze.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pliuszkin w istocie zobaczył na stole swoją ćwiarteczkę i chwilę się zastanowił, żując wargarmi; wreszcie rzekł:
— Cóżeś się tak rozgadała, jaka gorączka! powiedz jéj tylko jedno słowo, to ona dziesięć odpowie! Podaj no ognia, list zapieczętować. Stój! poczekaj! ty pewno zapaliłabyś świecę, a łój to rzecz bardzo topliwa: spali się i już niema, tylko strata; przynieś szczypkę.
Marta wyszła, a Pliuszkin siadł w fotel, wziął pióro do ręki, i długo jeszcze obracał ćwiarteczkę na wszystkie strony, myśląc, czy nie możnaby podzielić jéj na połowę, nakoniec jednak przekonał się, że to nie podobna; wsunął pióro do kałamarza, napełnionego jakimś zapleśniałym płynem, na dnie którego było pełno much, i zaczął pisać, stawiając litery podobne do nut muzycznych, a wiersze pisał prawie jedne na drugich żałując wszelako, że i tak między niemi zostaje się jeszcze dużo czystego papieru.
I do takiéj drobiazgowości, do takiego brudactwa, mógł zejść człowiek, mógł się tak zmienić! Czy to może być podobne do prawdy? Wszystko podobne jest do prawdy, wszystko może stać się z człowiekiem. Dzisiejszy ognisty młodzieniec odskoczył by, gdyby mu pokazali jego portret w starości. Zabierajcież z sobą w drogę, wy-