Strona:Martwe dusze.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na swoje kolana, huśtał ich, jak gdyby konno jechali, kołacz i szlafrok przyjął, ale córce nic nie dał i bez niczego odjechała Aleksandra.
Oto jaki człowiek stał przed Cziczikowem! Trzeba powiedzieć, że podobne zjawiska rzadko napotyka się w Rosyi, gdzie wszystko lubi prędzéj rozwiązać się, niż związać, i tém ono więcéj uderza, że tuż obok, w sąsiedztwie, nadarzy się obywatel, hulający jak Rosya jest szeroka i bogata, u którego, jak to mówią, życie się pali. Obcy podróżny zastanowi się na widok jego mieszkania, nie pojmuje, jaki udzielny książę znalazł się niespodzianie wpośród małych właścicieli: jak pałace wyglądają jego białe murowane domy z niezliczoném mnóstwem kominów, belwederów, okolone stadem oficyn i różnych zabudowań dla pomieszczenia gości. Czego u niego nie ma? — Teatr, bale; całą noc błyszczy uiluminowany i ogłuszony dobraną kapelą ogród...
Już kilka minut stał Pliuszkin, nie mówiąc ani słowa, a Cziczikow nie mógł jeszcze zacząć rozmowy, zajęty, jak widać, samym gospodarzem i tém, co się w jego pokoju znajdowało. Długo myślał, jakiemiby słowami objaśnić cel swego przybycia. Chciał już mówić w tym duchu, że dużo słyszał o jego dobroczynności, o rzadkich przymiotach jego duszy i chciał, będąc w tych stronach,