Strona:Martwe dusze.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w nawóz, tak że chociaż sadź na nich kapustę; mąka w składach zamieniła się na kamień i trzeba ją było rąbać; sukno, płótno i inne domowe wyroby rozsypały się w proch. On nawet sam zapomniał, ile czego było; pamiętał tylko, w jakiém miejscu stała u niego w szafce karafka z resztą jakiéjś nalewki, na któréj sam robił znak, żeby nikt pokryjomu jéj nie wypił, lub téż gdzie leżał kawałek laku, albo stare pióro.
A jednak w gospodarstwie przychód zawsze był ten sam; takie same poddany musiał dawać daniny, tę samą miarkę orzechów musiała przynieść każda baba i tę samą oddać ilość płótna. Wszystko to razem składało się do magazynów i gniło na kupie, aż same nareszcie zamieniły się w kupę zgnilizny.
Córka Aleksandra przyjeżdżała dwa razy z synkiem dowiedzieć się, czy nie otrzyma czego od ojca; widać, że koczujące życie ze sztabs-rotmistrzem nie było tak miłe, jak się wydawało przed ślubem. Pliuszkin jéj przebaczył, pozwolił nawet chłopczykowi pobawić się z guzikiem, który leżał u niego na stole, ale pieniędzy nie dał. Drugim razem przyjechała Aleksandra z dwoma dziećmi, przywiozła mu kołacz do herbaty i nowy szlafrok, bo na stary wstyd nawet było popatrzeć. Pliuszkin pogłaskał obydwóch wnuków, posadził ich nawet