Strona:Martwe dusze.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żył w sądzie i uczył się prawa, wstąpił do wojska i dopiéro z pułku napisał list do ojca, prosząc go o pieniądze na uekwipowanie się. Bardzo naturalnie, że otrzymał to, co w prostym zawodzie nazywają figę. Nakoniec ostatnia córka, która się z nim w domu została, umarła, i starzec ujrzał się sam jeden stróżem i posiadaczem swych bogactw.
Życie samotne dało się rozwinąć skępstwu, które, jak wiadomo, ma apetyt wilczy i czém więcéj pożera, tém staje się więcéj nienasycone; uczucia człowiecze, które i tak nie były zbyt w nim wzniosłe, co dzień malały i co dzień traciła coś ta stara ruina. Gdy w takim znajdował się nastroju, zdarzyło się, że syn jego zgrał się w karty; posłał mu od serca swoje ojcowskie przekleństwo i więcéj nie chciał o nim słyszeć. Każdego roku zabijało się jedno z okien, aż dwa tylko zostały, z których jedno, jak już widzieliśmy, było zaklejone papierem; z każdym rokiem coraz więcéj spuszczał z widoku główne części gospodarstwa, i płytki wzrok jego zwracał się do papierków albo gałganków, które zbierał w swoim pokoju; podawał niedostępne ceny kupcom, którzy chcieli zakupić jego produkta; kupcy targowali się, targowali, aż na końcu porzucili go, mówiąc, że to szatan a nie człowiek; siano i zboże gniło, stogi i sterty zamieniały