Strona:Martwe dusze.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasie zebrała ich się wielka gromada, a we wsi zostały tylko stare baby i dzieci, które jeszcze chodzić nie umiały. Postronki odczepili; kilka szturchańców w mordę deresza sprawiły, że się cokolwiek cofnął; słowem, rozdzielono konie. Ale czy to zmartwienie, które uczuły cudze rumaki, że je rozłączono z nowemi przyjaciółmi, czy téż szaleństwo jakie, chociaż smagał je furman, one się nie ruszały, a stały jak wryte. — Współczucie chłopów doszło do najwyższego stopnia. Każden się wysuwał naprzód z radą:
— Idź Andrusza i poprowadź przyprzężonego z prawéj strony, a stryj Mitia niech siędzie na dyszlowego! Siadaj, stryju Mitia!
Chudy i wysoki stryj Mitia, z rudą brodą, wlazł na dyszlowego konia i stał się podobnym do wiejskiéj dzwonnicy, albo jeszcze prędzéj do żórawia, którym wodę czerpią ze studni. Furman zaciął konie, ale ani rusz; nic nie pomógł stryj Mitia.
— Stój, stój! wołali chłopi.
— Siądź ty stryju Mitia na przyprzężonego, a na dyszlowego niech siędzie stryj Minia.
Stryj Minia, barczysty chłop z czarną jak węgiel brodą i z brzuchem podobnym do niewyczerpanych samowarów, które się gotują dla ogrzania całego rynku, z ochotą siadł na dyszlo-