Strona:Martwe dusze.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

często nawet wsunął długi swój pysk do żłobu swoich towarzyszy, aby się przekonać, co téż oni jedli, szczególnie wtedy, gdy Selifana nie było w stajni; ale teraz dostały tylko siano i nie dobre, więc wszystkie były niezadowolone.
Ale niedługo te narzekania przerwane zostały niespodziewaném zdarzeniem. Wszyscy nie wyłączając nawet furman, ocknęli się dopiero wtedy, gdy na nich wjechała kareta zaprzężona sześciu końmi i gdy prawie nad głową usłyszeli krzyk kobiet siedzących w powozie, przekleństwa i groźby cudzego furmana: „Ach ty złodzieju! przecież dość głośno krzyczałem, weź się na prawo! pijany jesteś czy co?“ Selifan poznał swoją winę, ale ponieważ rosyjski człowiek nie lubi przyznawać się przed drugim, że jest winien, przeto rozsiadając się na koźle, zawołał: „A ty, cóżeś się tak rozkrzyczał, widać, żeś oczy swoje w karczmie zostawił?“ Więc zaczął cofać konie, żeby się wyswobodzić z pośród cudzego zaprzęgu, ale jakoś nie szło, — wszystko się pomotało. Deresz z ciekawością obwąchywał nowych sąsiadów po obu stronach. Panie siedzące w powozie ze strachem na wszystko patrzały. Jedna z nich była stara, a druga młodziutka, szesnastoletnia, ze złocistemi włosami, bardzo zgrabnie i miło przygładzonemi na nie wielkiéj główce. Pię-