Strona:Martwe dusze.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziedzińczyk, który się przed nim znajdował, pełny był rozmaitego drobiu i innych zwierząt domowych. Indyczek i kur nie możnaby się doliczyć, między niemi kogut powoli się przechadzał, potrząsając grzebieniem i obracając głowę na wszystkie strony, jakby się czemu przysłuchiwał. I maciora z potomstwem tu się znalazła, a ryjąc w kupie śmieci, zjadła po drodze kurczątko, które jéj się pod ryj nawinęło i jakby nic, ryła sobie daléj. Ten dziedzińczyk był odgrodzony płotem z desek od ogrodu, w którym rosły kartofle, cebula, kapusta, buraki i inne warzywa, gdzie niegdzie rozrzucone były drzewa owocowe, nakryte siatkami, żeby je uchronić od napaści srok, a szczególniéj wróbli, które stadami przelatywały z jednego miejsca na drugie. Dla téj saméj przyczyny rozstawionych było kilka strachów na długich żerdziach z rozwartemi rękami, a na jednym z nich sterczał czepek saméj gospodyni. Za ogrodami widać było domy włościańskie, a chociaż były nie symetrycznie rozrzucone, przedstawiały się dość zamożnie. Dachy miały nowe, płoty i wrota porządne, przed domami stał jeden a czasem i dwa zapaśne wozy. „He, he, to u niéj wioska nie mała!" powiedział do siebie i postanowił bliżej poznać się z jéj właścicielką. Zajrzał przez dziurkę od klucza u drzwi, przez które po-