Strona:Martwe dusze.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kazała się była głowa, a zobaczywszy, że gospodyni pije herbatę, weszedł z wesołą i uśmiechniętą twarzą.
— Dzień dobry, ojcze, jak się spało? zapytała, podnosząc się z miejsca. Była ubrana staranniéj, niż wczoraj, w ciemnéj chustce i już nie w nocnym czepku.
— Dobrze, dziękuję, rzekł Cziczików siadając. A wy, matko, jak się macie?
— Źle, ojcze.
— Jakto?
— Bezsenność. Krzyże bolą i w nodze wyżéj kostki rwie ciągle.
— Przejdzie, przejdzie, nie ma się czém kłopotać...
— Daj Boże, żeby przeszło; już smarowałam i sadłem i terpentyną. — Z czém będziecie pić herbatę? W butelce nalewka owocowa.
— Dobrze, matko, napiję się chętnie z nalewką.
Czytelnik zapewne uczynił spostrzeżenie, że Cziczików z większą swobodą teraz rozmawiał, niż u Maniłowa i wcale się nie ceremoniował. Trzeba przyznać, że jeżeli w wielu rzeczach nie dorównywamy cudzoziemcom, to jednak u nas w Rosyi przewyższyliśmy ich w sposobie obchodzenia się z ludźmi. Przeliczyćby nie można różnych odcieni