Przejdź do zawartości

Strona:Martwe dusze.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, już przepraszam, nie przejdę naprzód przed tak miłym, wykształconym gościem.
— Dla czegóż wykształconym? Ale proszę bardzo przejść!
— Nie, już ja suplikuję.
— Ale dla czego?
— Właśnie dla tego! — powiedział z miłym uśmiechem Maniłów.
Nakoniec obydwa przyjaciele weszli we drzwi, każdy bokiem, ale przyznać trzeba, że im było trochę ciasno.
— Pozwolicie, że was przedstawię mojéj żonie, powiedział Maniłów. — Duszko! Paweł Iwanowicz!
Cziczików w saméj rzeczy ujrzał damę, któréj w pierwszéj chwili nie był spostrzegł, cektując się w drzwiach z Maniłowem. Była ona niebrzydka, ubrana ze smakiem w jasny, jedwabny szlafroczek. Podniosła się trochę z kanapy, ściskając w ręku chusteczkę haftowaną po rogach. Maniłowa powiedziała, szepleniąc trochę, że bardzo ich ucieszył swoim przyjazdem i że nie było ani jednego dnia, żeby mąż jéj o nim nie wspominał.
— To prawda, i ona również ciągle mi się dopytywała: „Dla czego twój przyjaciel nie przyjeżdża?“ — „Poczekaj trochę duszko, przyjedzie.“ Otóż i nareszcie zaszczyciliście nas swojemi odwie-