Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rowaliśmy się na spotkanie nowo przybywających; wkrótce oddałem „do potrzymania na chwilę” cały mój ekwipunek i nareszcie znowu byłem swobodny i cieszyłem się z tego jak dziecko. Wtedy spotkałem starego Sama Bartlaita, który umarł już dawno temu; zatrzymałem się, żeby zamienić z nim parę słów.
— Powiedźcież mi, na Boga, czy to tak już będzie zawsze, wieki wieczne? Czy nie można się spodziewać żadnej zmiany?
— Uspokójcie się, stary — powiedział Sam. — W jednej chwili wyjaśnię wam stan rzeczy. Ludzie tłumaczą sobie dosłownie obrazowy język Biblji; dlatego też, kiedy się tu dostaną, proszą przedewszystkiem o zaopatrzenie ich w aureolę, harfę i inne atrybuty raju. A tutaj ani jedna nieszkodliwa i rozsądna prośba, wypowiedziana w odpowiedni sposób, nigdy nie spotyka się z odmową. Dlatego też wszelkie atrybuty są wydawane niezwłocznie i bez sprzeciwu. I oto ludzie idą zasiąść na obłokach, i śpiewają, i grają, ale nigdy dłużej niż dobę — to najdłuższy termin ich uczestnictwa w chórze. Niema potrzeby mówić im, że to zajęcie i temu podobne nie stworzy im raju — a jeżeli nawet stworzy, to będzie to raj takiego gatunku, że żaden rozsądny człowiek nie wytrzyma w nim nawet tygodnia, żeby nie dostać bzika. Ta ława obłoków jest położona tak, że dawane na niej koncerty nie mogą przeszkadzać stróżom raju; dlatego nikt nie uważa za złe tego, że nowoprzybyłym pozwalają leczyć się ze swych błędów własnem doświadczeniem.
Teraz proszę, żebyście sobie zapamiętali, że raj to miejsce, w najwyższym stopniu szczęśliwe