Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwili doręczono go matce, która przyjęła go bez drżenia rąk, bez gorączkowej niecierpliwości, lub innych manifestacyj, zrozumiałych wtedy, gdy się otrzymuje dawno oczekiwaną odpowiedź na kategoryczny telegram. Spokojnie i starannie przetarła okulary, gwarząc swobodnie, następnie rozerwała kopertę i czytała głośno:

Wieża Kenilworth, Krużganek Redganket, Rowena Ivanhoe Kollegjum, czwartek.

„Kochana, droga Mamo Rossmore — och, co za radość! — nie możesz sobie wyobrazić! Jak wiesz, one zawsze kręciły nosem na nasze pretensje; odpłacałam im pięknem za nadobne, kręcąc nosem na nie. Powtarzały zawsze, że jest coś wielkiego, pięknego, gdy się jest choćby cieniem earla, ale, że my jesteśmy jedynie cieniem cienia, i dwa czy trzy razy pozwoliły sobie w tem miejscu parsknąć: puh! puh! A ja zawsze odcinałam się im, że nie to jest nieznośne, że ktoś nie może się wykazać czterema pokoleniami Amerykańsko - Kolonjalno - Handlowo - Lasolowo - Mc Allister szlachectwem, ale, że musi się przyznać do takiego pochodzenia — puh! fe! Ach, ten telegram, to był prawdziwy cyklon! Posłaniec wszedł prosto do Wielkiej Rob Roy sali posłuchań, nadzwyczaj podniecony, wyśpiewując: „Depesza dla lady Gwendoliny Sellers”, i szkoda, żeś nie widziała, jak to całe zgromadzenie głupich i ćwierkających dziewcząt zbaraniało! Siedziałam naturalnie w kącie, sama jedna — w miejscu odpowiednim dla Cinderelli. Wzięłam telegram, przeczytałam i próbowałam zemdleć — udałoby się to doskonale, gdybym miała czas się przygotować, ale to było tak nieoczekiwane, rozumiesz chyba — ale mniejsza o to, zrobiłam inną mądrą rzecz; przyłożyłam chustkę do oczów i łkając uciekłam do swego pokoju, gubiąc, oczywiście, telegram. Jednym kątem oka spojrzałam — (to wystarczyło, by zobaczyć, że cała zgraja rzuciła się na telegram) — a następnie uciekłam, niby zrozpaczona, a właściwie szczęśliwa, jak ptak.
Następnie zaczęły się wizyty i kondolencje. Musiałam przenieść się do pokoju panny Augusty - Templeeton - Ashmoro - Hamilton, gdyż powstał niebywały tłok, a w moim pokoju mieszczą się najwyżej trzy osoby, no i jeszcze może kot. Od tej chwili nie opuszczam Przybytku Żałości i bronię się, jak umiem przeciwko wszystkim próbom spoufalenia się ze mną. Czy wiesz, że pierwszą dziewczyną, która przybiegła dzielić ze mną łzy i wyrazić mi swoje współczucie, była ta warjatka Skimpertówna, która zazwyczaj dokuczała mi tak bezwstydnie i szczyciła się swojem lordostwem i pierwszeństwem przed całą szkołą, ponieważ któryś z jej przodków, kiedyś tam, był jakimś Mc Allister. To tak, jakgdyby jakiś błotny ptak w menażerji chciał latać, ponieważ jego pradziadem był ptero dactylus.
Ale największym triumfem było — zgadnij co! Ale nie zgadniesz nigdy! Oto co jest. Ta mała warjatka i dwie podobne do niej stale kłóciły się ze sobą i awanturowały o pierwszeństwo; z tego powodu o mało nie umarły z głodu, gdyż każda z nich chciała uprzedzić koleżanki przy wstawaniu od stołu, a więc żadna nigdy nie kończyła obiadu, ale zrywała się aby wyjść przed wszystkiemi. A więc, kiedy pierwszy dzień żałożci i odosobnienia minął, — sprawiłam sobie, naturalnie, żałobną suknię — zjawiłam się znowu przy ogólnym stole i — wiecie co się stało?! Te trzy rozczuchrane gęsi siedziały tam oddawna, i zaspokajały swój długotrwały głód — i zawijały, zawijały, żarły i żarły, jadły i jadły, — aż im oczy zmętniały, — czekając pokornie, żeby lady Gwendolina ujęła berło i ruszyła się pierwsza, rozumiecie?
O, tak, przeżyłam cudowne chwile! I wiecie — żadna z koleżanek nie była na tyle okrutną, żeby mi się spytać, w jaki sposób doszłam do tego nowego imienia. Niektóre z nich zrobiły to z poczciwości, ale inne — nie. Postąpiły tak nie z wrodzonej dobroci, ale z nabytej przezorności. To je tak wykształciłam.
A więc jak tylko zakończę dawne porachunki i nacieszę się jeszcze trochę temi odurzającemi chmurami gniewu, spakuję manatki i pojadę do domu. Powiedz papie, że kocham go tak, jak swoje nowe imię. Więcej nie mogę powiedzieć. Jakiś dobry duch go natchnął! Ale natchnienie nie opuszcza go nigdy. Tyle od twojej kochającej córki

Gwendoliny”.

Hawkins pochwycił list i obejrzał go.
— Śliczne pismo — powiedział. — zdradza śmiałość i żywość, i załatwiła się z tem prędko. Jest dowcipna — to jasne.
— O, oni wszyscy są dowcipni — Sellersowie. To znaczy byliby, gdyby jeszcze żyli. Nawet ci biedni Lathersowie byliby dowcip-