Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niech tedy Marynia zostanie przy niej, by była pod ręką, gdyby coś zaszło.
— Swietna myśl! Ale kto tobie będzie pomagał?
— Ty przecież umiesz mi wszystko zrobić, czego będzie trzeba. A zresztą, w takich razach ja muszę wszystko sama robić.
— Uważałbym to za podłość — odparłem, — gdybym ja miał leżeć w łóżku i spać, podczas gdy ty sama będziesz się męczyć z dzieckiem.
Ostatecznie jednak pogodziłem się i z tą myślą, poczem stara Marynia napowrót przeniosła się na dawne locum w pokoju dziecinnym.
Klarcia aż dwa razy zakaszlała przez sen.
— Ach, czemu to lekarza nie widać? Mortimerze, czy nie uważasz, że w pokoju jest za ciepło? W pokoju stanowczo jest za ciepło! Zakręć kaloryfer — tylko prędko!
— Zakręciłem śrubę, spojrzawszy jednocześnie na termometr i pytając się w cichości ducha, czy 15° — nie jest zbyt wysoką temperaturą dla chorego dziecka?
Wreszcie powrócił stangret z miasta z wiadomością, że nasz lekarz domowy jest obłożnie chory. Wtedy żona spojrzała na mnie okiem obumierającem, poczem rzekła złamanym głosem:
— W tem jest palec Opatrzności! Już tak nam było sądzone. Nigdy dotychczas doktór nie chorował, gdy się go wzywało — nigdy. Nie żyliśmy tak, jak powinni byliśmy, Mortimerze! Mówiłam ci to raz po raz. A teraz sam widzisz, jakie są tego skutki. Nasze dziecko nie wyzdrowieje już nigdy!