Przejdź do zawartości

Strona:Marja Kossak-Jasnorzewska - Zalotnicy niebiescy.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

NIEBOROWSKIStoi wciąż. Pan kapitan daruje, ale bardzo się śpieszę. Moi świadkowie zajmą się tą sprawą...
HERRUBBierze go pod ramię. Nie uciekniesz mi! Wpierw pogadamy. Jastramb, a oczy masz ciemne, jak dwie lufy! No, gadajcie, o co wam poszło?
NIEBOROWSKIPan kapitan mnie obraził.
HERRUBEch, nerwy! Co, Nieborowski i ty nie miałbyś przebaczyć naszemu asowi?
NIEBOROWSKIPan kapitan obraził nietylko mnie, ale i moją narzeczoną!
HERRUBMiałeś do mnie zawsze zaufanie, prawda, a więc znając Jastrzębia i ciebie, mówię ci: zapomnij o tem, co było. Proszę cie o to.
NOLAI ja proszę.
NIEBOROWSKITo będzie trudno.
HERRUBMy, których śmierć może tak łatwo zaskoczyć i rozłączyć, na co mieliśmy ostatnio dowód, powinniśmy się kochać. Słońce niech nie zachodzi nad naszym gniewem!
NIEBOROWSKIWzruszony, patrząc na wspaniały, krwawo-czerwony zachód słońca w otwartem oknie. I ja tak myślę. A więc, wobec tego, że słońce wkrótce zajdzie — postaram się zapomnieć patrzy jeszcze w okno. Tembardziej, że kapitan Jastramb był zawsze moim ideałem lotnika... i pomimo wszystko co zaszło, będę go zawsze z żalem wspominał tam, daleko... Żegnam panią... Kiedyż się znowu zobaczymy! Czerwień zachodu zalewa pokój zwolna.
NOLANieprędko. Życzę panu szczęścia, panie Jasiu...
HERRUBBądź zdrów... Jesteś dobrym kolegą.
Nieborowski wychodzi.