Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłop z krzyżem mija wrota i oglądając się raz po raz, by zbytnio nie wyprzedzać konduktu, rusza krętym, ledwo wytartym w ścierniskach szlakiem. Czasami, kiedy śpiewanie kobiet zatraca się w wysokich piskach, nabiera powietrza i ciągnie melodię, aż krzyż dygocze nad jego głową.
Konie idą powoli, koła wolantu głęboko grzęzną w piachu i skrzypią monotonnie. Chłopak idący za trumną zbacza co parę kroków i ponad ramieniem furmana lustruje szlak, który po kilkudziesięciu metrach gubi się w zakolach wśród ściernisk.
Naraz chłopak podrywa się i pędzi kłusem ku staremu.
— Jedzie — mówi. — Patrzcie no. Auto.
Stary przystaje i opuszcza krzyż.
— Czy to aby on? — powątpiewa. Samochód pędzi w burym tumanie kurzu.
— A kto by — nie odstępuje chłopak.
Konie zatrzymują się tuż za nimi, dyszel dotyka prawie pleców starego. Furman, waląc lejcami po cholewach zakurzonych teraz oficerek, przyskakuje do nich.
— Siwek młody, jeszcze zagzi się, jak nadjadą.
Stary ogląda się na niego i wetknąwszy mu w ręce krzyż, wymachując rękami pędzi samochodowi naprzeciw. Kobiety z konduktu wychodzą przed konie i patrzą, jak samochód zatrzymuje się, ktoś wychodzi z szoferki, idzie do tyłu i stamtąd po chwili wyskakuje chłopak w więziennym ubraniu. Stoi chwilę, potem ściąga z głowy myckę i niezdarnie poczyna biec koleiną. Za jego plecami pojawia się strażnik w granatowym mundurze, truchci też, karabin podskakuje mu na plecach, zdejmuje go po paru krokach, biegnie, trzymając za lufę prawą ręką. Kobiety cofają się, a kiedy chłopak jest już blisko, rozstępują się, odsłaniając wolant. Chłopak odtrąca