Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stasiek — typują zgodnie. — Na traktor ma, na winowca też znajdzie. Stasiek — przytwierdzają.
— Nie mam, jej bohu, na swojego kulasa, nie mam, kobieta ostatni grosz zabrała, na ćmik ledwo zostało. Chyba ściepkę.
— Niech tam — przystaje Spasion. Ściąga z głowy czapkę, starą, wysmoloną rogatywkę. — No, Milusi, zrób początek, frajer zawsze pierwszy.
Autostradą przemyka samochód, potem jeszcze jeden.
— Amerykańska maszyna — przyuważa Adam. — Ale pruje, całkiem jak Stasiek...
Rechoczą, tymczasem Spasion przynosi butelkę, odkorkowuje.
— Pociągnij, Adam.
— Można — godzi się klarnecista. Łyka wina, ociera usta wierzchem dłoni, podnosi klarnet do ust.
Słuchają, przytupują. Stasiek kładzie swój drewniany kulas na zdrowej nodze, ściąga nogawkę, laską jak smyczkiem ciągnie po drewnianym kulasie. Inni się śmieją. Żarty zawsze trzymają się kulawego Staśka.
Zza zakrętu wyskakuje samochód, olśniewa ich reflektorami. Adam przestaje grać, odkaszluje.
— Co ta się ci ludzie tak po świecie rozbijają — dziwuje się Milusi. — Siedzieliby na dupie, jak im dobrze.
— Jak się grało w mieście, jeździło się takim — niedbale mruczy Adam.
— Ale.
— Jeździło się, jeździło.
— To czegoś się nie ostał, jak ci dobrze było.
— A bo to zawsze człowiek taki głupi.
— Ale.
— Wrócę, co sobie myślicie, wrócę, myślicie, zostanę tu? — spluwa raz za razem. — Myślicie sobie,