Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do wsi dowieźli. Ludzie śmieli się jak na jasełkach, kiedy diabeł złą duszę do piekła bierze, a on, Grzyb, nie mówił ani słowa, za reperację się wziął i taką maszynę z tego klamota zrobił, że potem młócił nią w całej wsi. Kupił potem psim swędem traktor, starego Lanza, części do niego pozbierał z całego świata i znów maszyna chodziła.
Tak było, aż jednego dnia Okrop zagadnął go pod kościołem. Chłopa tego zawsze żałował — zaczął budować dom — to zaraz kobieta zmarła na suchoty, potem najstarszemu chłopakowi coś się w nogi stało, w te pędy zabrali go do szpitala, nie był nawet na pogrzebie matki. Lat parę od tego czasu minęło, ale jemu, Grzybowi, stale było szkoda tego chłopa; nawet za młockę od niego nie tę cenę brał, miał do niego miękkie serce.
— Słuchaj, Grzyb — powiedział mu wtedy Okrop pod kościołem. — Puścili mojego ze szpitala, całkiem zdrowy łobuz, tyle że o krykach. Przez to nie pociecha z niego u mnie w gospodarce, za pługiem ci nie pójdzie, ledwie krowę wydoi, a co to za robota dla takiego chłopa? A do maszyn, motorów ma ciąg. „Konie byś sprzedał, traktor kupił, ojciec” — powiada mi raz. To mi tak do głowy przyszło, że może byś ty, Grzyb, do siebie na pomocnika go wziął...
— Co ta ja — zakłopotał się wtedy Grzyb.
— Płacić ta mu nie trzeba, jeszcze ci dopłacę, jakby już do tego przyszło. Pomagier ci się przyda, Grzyb, zawsze co popchnie, niepodobna, żeby się nie przydał, do maszyn ma ciąg...
Zgodził się wtedy, a potem kobiecie w domu bał się powiedzieć o tej ugodzie, wszystko wyszło dopiero drugiego dnia, jak ten Okropów przyszedł. Skoro świt przyszedł, ledwo Grzyb wstał i na podwórko wyszedł, już go widział idącego. Poznał go po krykach, a potem, jak był bliżej, po głowie, całą ją miał