Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wić nie ma co, bo i tak nie ścierpią, pojadą. On sam by pojechał, gdyby to chodziło o kogo innego, pojechałby i wtedy, gdyby to chodziło o niego — innego, takiego, jakim był, a jakim być przestał, a może w ogóle nigdy nie był, skoro teraz był całkiem kim innym.
Obejrzał się na zegar; minęło pięć minut i tamci ujechali jakie ćwierć drogi, jeśli wszystkim silniki grają jak należy i jeśli nie jadą powoli, gadając o nim, próbując skapować się, czemu nie chce, palcem nawet nie ruszył od dwóch miesięcy, od czasu, jak to się stało.

— Zdziadział — woła Franek Biegański.
— Zepsiał — przydaje Franek Sokołów.
— Jakby chłopu co zadali.
— Jak tamta pokraka do domu mu wlazła, tak poszło.

Wsadził rękę do kieszeni, wyłuskał zgniecioną paczkę papierosów, wyciągnął jednego, wygładził w palcach, zapalił, ciągnął długo, czadził się dymem.
...wiodło im się nieźle, żeby Boga i ludzi nie obrażać, całkiem nawet dobrze. Ziemi nie mieli wiele, ale on, Grzyb, ręce miał do wszystkiego, a już do motorów taki szwung, że byle który mechanik z miasta nie mógł się z nim łatwo mierzyć. Przegadać go tam mógł, nigdy Grzyb gadatliwy nie był, jak co się w motorze nazywa, nie wiedział, ale jak już rękę przyłożył, to do tego właśnie, do czego było trzeba. Dawno jeszcze, przedtem, nim ludziom we wsi śniło się o takich rzeczach, starą młocarnię kupił, klamota takiego, że dwa razy się po drodze rozwalał, nim go