Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślał, a oni tak samo stali i czekali. Ale to aby umiał im powiedzieć, nie, słowo, jakie mówi się małemu dziecku, choć i do niego lepiej tak się nie odzywać. Tamci jeszcze postali i zaczęli, Henio Klej zaczął od początku, jakby pomyślało im się, że to, co powiedzieli przedtem, on nie całkiem dosłyszał albo nawet wcale to do niego nie doszło i przez to mówił to „nie”, a potem jeszcze raz, po namyśle, „nie”.
— Grzyb, jakbyś nie był chłop z jajami, tak się do sprawy dobierasz. Takiemu kasprusiowi się dać, takiemu kopyślawemu, że też ta ci nie wstyd. Jakbyś to nie wiedział, gdzie są, że tu zaraz są. Strach samemu ci iść — z nami idź, po to my i przyszli do ciebie. Janusz „Jawę” ma jak byka, z koszem, za dwadzieścia minut będziemy w mieście, z powrotem też za dwadzieścia. No, Grzyb.
— Nie — powiedział, jak jeszcze raz cierpliwie posłuchał tego i jeszcze raz, ile mógł, się zastanowił, choć od początku tego zastanawiania wiedział, że ile by nie myślał, to i tak powie — nie, choć jak tak myślał, to równocześnie wydawało mu się niepojęte i dziwował się sobie i temu, że tak umie mówić „nie”, i już może zawczasu wiedzieć to, że po minucie czy dwu to właśnie słowo wypowie.
— Grzyb, to my sami pojedziemy — powiedział Henio Klej. — Śmieją się wszędzie, na zabawie się śmieją. „To z waszej wsi — pytają — ten Grzyb?” I się śmieją. Sami pojedziemy.
— Nie! — krzyknął, w nim krzyknęło, wystraszył się tak, jak wtedy, gdy był brzdącem całkiem małym i pierwszy raz zobaczył kominiarza, którym przedtem wszyscy go straszyli. Henio Klej popatrzył, palcem prztyknął w swój zielony baniak.
— Nie ma co, chłopaki, lecimy.
Nie powiedział już nic, choć wiedział, że zrobią tak, jak mówią, i bał się tego; ale i wiedział, że mó-