Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale zerwał się i skoczył. Wylądował pół kroku za blisko, w rowie. Podnosząc się, złapał dziewczynę za kolano, sunął dłonią wyżej.
Pisnęła, puściła gałąź, walnęła go pięścią w twarz. Zakiełbiło mu się we łbie, zsunął się na dno rowu. Nie zdążył się podnieść, wrzasnęła:
— Żeby tak cię wszyscy diabli pomacali! Żebyś tak jeszcze dziś zgarbaciał! Zachciało mu się! Łachudra!
Stanął w rowie i gdy tak krzyczała, wyjął z kieszeni słoneczne okulary i powoli wkładał je na nos. Zapomniała mówić, gdy to zobaczyła.
— Żebyś tak wiedziała, co stąd widać — poinformował ją wtedy.
— Widać! — wrzasnęła chrypiąc ze złości. — Akurat, co ci z tego przyjdzie, że widać O, masz! — zawirowała spódnicą. — Ale się najadł.
— Nadajesz się — zaopiniował. — Zresztą to i z wierzchu widać, bez reklamy.
Klnąc schyliła się po grabie; wtedy wyskoczył i obłapił ją z tyłu. Pozbyła się go jednym szarpnięciem, parsknąwszy śmiechem, poszła sobie.
Patrzył za nią zmiażdżony. Rozłożyła ręce na stylisku opartych o kark grabi i szła sobie powoli, leniwie kołysząc kuprem i biodrami, miękko przeginając się w pasie.

II

Wydawało się, że będzie coś nowego, ale zaraz stało się nudno.
Wszystko było wiadome.
Aleja czereśniowa ciągnie się dwa kilometry; pośrodku jej, na wzgórzu, stoi buda, gdzie można się wyspać; dalej jest zakręt, tam najwięcej kradną;