Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nawet za cyc nie ułapisz. Nie robota.
— Jak już do starych, to z półlitrem.
— Ba! Wtedy stary sam ci Helcię do łóżka włoży.
— A potem przed księdza zaprowadzi.
— To chodźmy pod krzyż — zaproponował mały. Wołali na niego Cwerg. Teraz wiercił się w miejscu, chciało mu się czegoś.
— Chodźmy — niecierpliwił się.
— Po co?
— Może Łukaszka znów garnki będzie tłuc?
— Co noc nie da rady, garnków nie starczy.
— Łukasz pewnie tam już ją złoił za garnki.
— Zresztą krowa już jej się ocieliła. Po co miałaby jeszcze garnki tłuc?
Umilkli.
— No, chodźcie, chodźcie — krzyknął mały. W jego głosie była histeria.
Poruszyli się nerwowo.
— Dokąd?
— O tak! Dokądś!
— No to chodźmy — leniwie rzekł ten z bardzo jasnymi włosami. Powoli poszli środkiem drogi.
— No i co z łażenia? — oburzył się ten, który miał papierosy. Przystanęli. — Dość mam tego w zwykły dzień. Lepiej się wyspać.
— Zgnijesz od tego spania.
— To co?
— Jak to co?
— Co robić?
— Wiecie co? — rzekł mały, który długo milczał. — Jakiś pies łazi do Ignacowej suki, gzą się po całych nocach, Ignac nie może zmrużyć oka. Kundel sprytny, Ignac za nic nie może mu dać rady. Wczoraj w spółdzielni obiecał pół miecha, jak mu kto tego psa ucapi.
— To i co?