Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakbyśmy?
— Dzisiaj niedziela, grzych.
— E, tam! To przecież nie dla pieniędzy.
— A wódkę to pije się przeważnie w niedzielę — przytwierdził ten z papierosami.
Mały naglił:
— No co, chodźmy!
Kazał im zaczekać przed Ignacowym domem, sam skoczył do wrót, pobiegł ku chałupie. Nim zdążyli się zastanowić, wrócił.
— Zgoda — krzyknął. — Jak kundel wyciągnie giry, to pół miecha nasze.
— Masz ty łeb — rzekł ten z papierosami. — Zgoda na interes.
Poweseleli. Poczęli się zastanawiać, jak najlepiej wziąć się do rzeczy. Wymyślił, jak zwykle, mały.
— Trzeba go najpierw do środka dostać, a potem już po krzyku.
Wydostał skądś kawał drutu; przywiązali go do furtki i usiedli w rowie.
Siadł nawet ten z papierosami.
— Daj ćmika — rzekł do niego mały.
— Ja co, kołchoz?
— Daj, daj, nie pieprz.
Siedzieli w milczeniu, paląc papierosa za papierosem. Księżyc stawał się ogromny, gwiazdy zwyraźniały; robiło się późno.
Wreszcie pojawił się pies. Stanął przy furtce, węszył długo. Cicho wśliznął się w opłotki, przystanął, długimi susami pobiegł w głąb podwórza. Cwerg szarpnął drut, furtka zamknęła się.
— I po co było tyle wymyślać, i tak by się zamknęło — mruknął ten z papierosami. Omylił się: pies usłyszał trzask, zawrócił. Ale furtka była zamknięta; zbliżali się trzej ludzie. Pies podkulił ogon i poszczekując tchórzliwie, uciekał między zabudowania.