wejść, ale furtka była zapieczętowana wielką, powleczoną rosą pajęczyną. Bałem się ją zerwać — jak przyszedł tata, to nawet jej nie zauważył.
Na smętarzu było jasno i cicho, nawet zięby jeszcze się nie pobudziły. Tata otworzył drzwi szopki, w której trzymaliśmy wszystkie rzeczy, i poradził się:
— Gdzie będziemy kopali?
— Koło Wróblewskiego nie?
— Daj ty spokój, takiego psiarka?
— A to gdzie by? Może pod murkiem?
— Może — zgodził się tata.
Wziąłem łopatę, tata zabrał deski i poszliśmy pod murek, gdzie groby już się pozapadały.
— Gdzie by, co? — radził się jeszcze tata. Parę razy mieliśmy takie różne historie z tym. Raz tata kopał w takim miejscu, gdzie ziemia też była równa i porośnięta trawą — a pod spodem była prawie cała trumna. A drugi raz dokopaliśmy się do człowieka jeszcze z włosami i ze wszystkim. Mocno śmierdział.
— Tutaj — pokazałem tacie.
Tata popatrzył i powiedział:
— Może tu — i zaczął zaznaczać dokładnie łopatą, gdzie będzie kopał. Potem siekał darnie, a ja sobie poszedłem na biczyska.
W całej wsi nikt nie ma takich biczysk, jak ja. Inni to tak: skoczą sobie gdzieś do lasu, wytną byle co, nie zastanowią się dobrze i mówią: biczysko. A ja zawsze jestem z tatą, jak tata kopie grób, i wtedy nic nie robię, tylko sobie wycinam biczyska. Najlepsze są biczyska z jałowca, ale jałowców nie ma dużo na smętarzu, tylko trochę w jednym kącie od południa, w starej części, gdzie niedługo zaczniemy kopać od nowa, bo nowy smętarz już się kończy. Z wiśni, jak się dobrze wysuszy, też są dobre, a nieraz to i lepsze od jałowcowego, bo bardziej gibkie.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/32
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.