Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiejś nagrobnej płycie i dumał. Koło północy wyłaził na drogę i wlókł się powoli w swoim białym prześcieradle; albo też błąkał się po miedzach, nurkował w dojrzewające, sypkie żyto. — Huhuhu — śmiał się, napotkawszy młodych. — Do baboka!
Jednego lipcowego dnia grobowy zastał na smętorzu kota, spał na postrzępionym prześcieradle. Dziada nie było. Ludzie poczęli go szukać, ale nie odszukali po dziś dzień. Ślad po nim przepadł; baba szybko zmarła ze zgryzoty; kot, mówią, też.


c.

Żył sobie też Jónek Zawada; powinien być Jasio, Janek albo i Jan; ale był Jónek i tak już został, nie starał się zresztą być inny. Haderlą był, szmaciarzem, gałganiarzem, jak mówią w innych stronach; a haderlami bywają zwykle ludzie z gębami jak wrota. Jónek cichszy był od wody, niższy od trawy, bał się wszystkiego jak baba pierzyny, nie zapierdział głośno, bździł po kątach boleściwie. A jakoś ta jednak żył i nie ginął, choć nigdy nikogo nie oszukał; inni go za to oszukiwali, pyskate baby i dzieciaki, które mu na wóz właziły i co im się podobało, pchały pod koszulę. Godził się jakoś z tym, a jak na swoje wychodził, siebie, a już szczególnie konia głodem nie zamorzył, to już całkiem nie było wiadomo. Bo konia miał tęgiego, belgijskiego buldoga z wielkim zadem i przepastnym kałdunem; dwie krowy wyżywiłyby się z tego, co on zżerał. Dobry był koń, twardy i na wiele wytrzymały, ale ciężki do utrzymania, tak wiele żarł; ale Jónek jakoś tam sobie z nim radził i zamieniać nie myślał, choć niejeden gospodarz dałby za niego innego i jeszcze dobrze dopłacił. Ale