Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiadomo skąd i grał ze swoimi towarzyszami tak dziwnie i tak pięknie, że aż budził w jego sercu grzeszną ciekawość i zazdrość. Myślał, dlaczego tak bardzo pragnie mówić z tym człowiekiem i słuchać tego, co on mówi, choć ten człowiek mówił zawsze przeciw niemu i przeciwko temu, co było jego; a jednak chciał go słuchać, tak, jak tajemnie wieczorem słuchał przy uchylonym oknie jego grania, choć to, co grał i jak grał, też było przeciwko niemu.
— Kto jesteś? — zapytał cicho, gdy już śpiewać ustali, a jego towarzysze poszli do sieni po swoje instrumenty.
— Jak ty jestem — powiedział. — Pełen niepokoju i troski. Lecz nie ukrywam go, jak ty.
— Bo ja sądziłem, że mam prawdę — powiedział Nowak Jan III. — Ja ją mam — poprawił ciszej.
Dzieci odkryły pod choinką wigilijną podarunki; podniósł się wrzask i harmider.
Nagle ktoś mocno zastukał w okno. Nastka, najstarsza, zerwała się z piskiem, skoczyła do sąsiedniej izby i przekręciła drzwi na klucz. Młodsi z krzykiem podbiegli do ojca.
— Pacierze przecież umiecie — mruknął śmiejąc się i poszedł otworzyć drzwi do sieni, dygocące od uderzeń pięściami.
Przekręcił klucz; drzwi, pchnięte mocno, o mało nie uderzyły go w twarz. Pięciu mężczyzn z przypiętymi do baranic wielkimi złotymi gwiazdami, w czerwonych maskach na twarzach, w długich kożuchach włosiem na wierzch, groźnie potupując butami, hukając, przeciągle wyjąc; „do pocierza, do pocierza”, wtargnęło do izby. Dzieci już klęczały w kącie przerażone i gotowe do płaczu. Zawyli znów: „do pocierza, do pocierza” i świszcząc grubymi zwitkami rózg, stanęli naprzeciw dzieci.