Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aniele stróżu mój... — jąkając się zaczął najmniejszy. Nie skończył, rozpłakał się; rzucili mu garść orzechów. Siedmioletnia Kasia mówiła już zdyszanym głosikiem „Zdrowaś Mario”; wcisnęli jej garść cukierków. Drugi chłopak uparł się, nie chciał powiedzieć słowa, ale dostał rózgą, wykrztusił przez łzy „Ojcze nasz”.
— Do pocierza, do pocierza — zawyli znów gwiazdorzy. Potupując, pohukując, szli teraz ku muzykantom. Młody stał o krok przed swoimi towarzyszami i spokojnie patrzył, jak grube rózgi gwiazdorów coraz bliżej i bliżej krążą wokół jego głowy, pleców, nóg, jak potem powoli zaczynają go smagać. Gwiazdorzy przestali już krzyczeć; słychać było tylko świst rózeg. Nagle na twarzy młodego pojawiła się czerwona pręga; zasłonił rękami twarz. Wtedy doskoczyli do niego jeszcze bliżej i potrącając się wzajemnie, siekli go po głowie.
— Do pocierza — zawyli znów.
— Ludzie! — krzyknął organista, rzucając się ku nim. — Ludzie!
Odepchnęli go. Usłyszał jęk tamtego i skoczył ku nim znów.
— Co wy, ludzie — zakrzyczał. Szarpnął najbliższego za kożuch, walnął w kark. Dwaj pozostali muzykanci wzięli młodego między siebie i pociągnęli ku drzwiom. Organista stanął w przejściu; któryś z gwiazdorów pchnął go, upadł.
— Jezusie — wyszeptał. Znów usłyszał krzyk, długi i rozpaczliwy. Wybiegł na dwór. W mroźnym księżycowym świetle ośmiu mężczyzn zmagało się ze sobą. Rzucił się na najbliższego gwiazdora.
— Wynocha mi — krzyczał. — Wynocha!
Odrzucili go ciosami pięści. Leżąc na ziemi dojrzał opartą o studnię oblodzoną kluczkę. Zerwał się i grzmotnął nią któregoś z gwiazdorów po krzyżach.