Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi obok pieńka i rozpłakała się głośno, jak dziecko, szlochliwie i przyzywająco. Kiedy ustała, znów jak dziecko, nagle, zdziwienie i ciągle jeszcze oczekująco, wszystko było znów jak przedtem: cicho, ciemno, przez otwarte drzwi z szelestem sypie się suchy śnieg. Siedziała chwilę, prawie nie oddychając, potem odszukała stylisko siekiery i szlochnąwszy ciężko, jeszcze raz spróbowała wyszarpnąć je ze szczapy. Ale i teraz się nie udało. Poczęła zgarniać do koszyka zmieszane ze śniegiem wióry i drzazgi, potem powoli poszła do siebie na górę. Po ciemku odszukała naftową lampę, zapaliła ją, zaczęła rozniecać ogień. Przysiadła na zydelku i poczęła ogrzewać sobie ręce o drzwiczki pieca. Zauważyła stojącą ciągle jeszcze pod drzwiami walizkę. Położyła ją na łóżku, podkręciła lampę i usiadła przy piecu. Lampa znów przygasła.
— Psiakrew — powiedziała głośno; potem jeszcze, z trudem: — Psiakrew! — I rozejrzała się wokoło, spłoszona; pomyślała sobie zaraz, kto by tu mógł podsłuchiwać.
I zapragnęła, by tu był, by podsłuchiwał najmniejszy z jej uczniów.
Ale nie było nikogo.
Odszukała bańkę od nafty, włożyła chustkę na głowę i wyszła.
„Są tam wszyscy — myślała spoglądając w stronę domu Taty i Mamy. — Pół wsi, jak to zwykle. Cała sala kurzących faje chłopów i żłopiących piwo sągarzy. Czemu ja wcześniej o tym nie pomyślałam?”
Przystanęła. Od Taty i Mamy dobiegała muzyka.
„Co to jest? — myślała. — Kto to gra?”
Biegła, ślizgała się po ujeżdżonej szosie, upadając niemal, przystając i znów ruszając biegiem.
W sali było mroczno; w kącie, na ladzie kiosku, paliła się gazowa lampa, przysłaniał ją tłum.