Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze osłaniać młodych przed Sośniakiem-ojcem, który parł do przodu i wrzeszczał:
— Nie dam, nie dam!
Jakoś jednak powoli wszystko toczyło się ku bryczkom; wreszcie siedli wszyscy i pani Słomkowska dała hasło odjazdu, bo nikt z mniej lub bardziej rozdziawionych weselnych nie był jeszcze do tego zdolny.
Bryczki ruszyły w milczeniu; nikt nie odzywał się, drużbowie nie hukali i zanosiło się na to, że tak odbędzie się cała podróż, a to znaczyło, że w domu weselnym wszystko rozpocznie się od nowa. Pani z wołaczem gorączkowo podżegała do czynu co bliższych drużbów, ale tylko patrzyli na nią w rozdziawieniu; w końcu ktoś dał się podbechtać, zapiał, aż poleciało przez wszystkie bryczki. Pani Słomkowska czekała z zapartym tchem: echo oddało mocno! Furmani nagle też poczuli się weselnie, strzelili lejcami, konie poczęły rżeć i wierzgać. Zaczął się weselny wyścig. Furman pary młodej powoził jak szatan, ale wjechał na podwórze pierwszy tylko dlatego, że ścigająca go bryczka wysypała się na którymś zakręcie. Drużbowie wyskoczyli z rozbitego pojazdu i z wrzaskiem pobiegli za niknącym w kłębach kurzu orszakiem.
Pani Słomkowska na szczęście dojechała bez przygód, pierwsza zeskoczyła ze swojej bryki i wpadłszy do kuchni, wypędziła wszystkie swoje pomocnice z wódką na podwórze. Sama też porwała karafkę i poleciała do starego Sośniaka. Wypił pół szklanki, sapnął:
— Pani — poskarżył się. — Pani...
Nie wysłowił się, bo ojciec pana młodego targnął go za łokieć. Pani z wołaczem zerknęła na nich niespokojnie, ale zauważywszy pomiędzy nimi flaszkę wódki, odetchnęła.