Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Księże proboszczu! — przywołała go władczo. — Niech no ksiądz powie: czy to ślub w urzędzie nieważny? Co ksiądz o tym myśli? Hę? Nieważny?
— Ja nigdy tak nie powiedziałem! — bąknął ksiądz, któremu teraz dopiero dopełniła się miara rozdziawienia.
— Proszę księdza — indagowała dalej pani Słomkowska. — Ważny, znaczy się, wesele może się spokojnie odbyć? Jak, księże proboszczu?
— Tak — jęknął ksiądz. — Ale...
— Więc zapraszamy księdza na weselisko! — wystrzeliła pani z wołaczem.
— Tak — bąknął ksiądz. — Ale...
Niepotrzebnie wcale zaczynał to nieśmiałe zdanie z „ale” na początku, można to położyć wyłącznie tylko na karb jego rozdziawienia; w innym wypadku pojąłby natychmiast, że nigdy nie będzie mu dane go wypowiedzieć. Pani Słomkowska, zyskawszy od proboszcza wszystko, co tylko było jej potrzebne, zignorowała go natychmiast, odwołała się do szerokiego audytorium:
— Słyszeliście, goście weselni? Sam ksiądz proboszcz słowo powiedział! No, państwo młodzi! Drużbowie, druhny, para za parą, no, dalejże! Matki, ojcowie weselni! Muzyka, hej, tam, muzyka! Weselnego!
Pierwsza, rozumie się, posłuchała muzyka, która od czasu jazdy na wspólnej bryczce oddana była pani Słomkowskiej do ostatniego kieliszka; wyrżnęła też weselnego ochoczo i donośnie. Przy weselnym i goście nagle poczuli się znów weselnie, zaczęli otrzepywać się i przygładzać sobie włosy. Para młoda ruszyła z miejsca, ale zaraz zatrzymała się, zawstydzona: trzeba było pani Słomkowskiej spiąć ich rękami i wypchać do przodu — a potem kolejno kleić w pary i zachęcać do marszu ociągające się druhny i drużbów — nie zapominając o tym, że należało