Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



PANI Z WOŁACZEM

W tej okolicy rzadko używało się form: „pan” czy „pani”, a już wołacz — był zgoła rarytasem. Ludzie po staremu mówili sobie „wy”, a tymi różnymi panowaniami operowali, z wielką zresztą niechęcią i skrępowaniem, tylko w bardzo urzędowych przypadkach życiowych.
Toteż kucharka z sąsiedniego miasteczka wybuchła jak bomba w domu weselnym i tak już podnieconym i wzburzonym. Długo się najpierw nie zjawiała; ojciec weselny klął spłoszoną, skołowaną matkę — kiedy na koniec pani Słomkowska przyjechała południowym autobusem. Była sama, bez żadnej pomocnicy, i jak Sośniak to zobaczył, wpadł w ostatnią prawie złość:
— Wesele na setkę ludzi, a wy tu sobie na ostatnią godzinę prawie przyciągacie, i to jeszcze sama! Kto jutro będzie ślepiami świecił, no, kto? Ja.
— Panie ojcze weselny — na to mu pani Słomkowska. — Czy ja się może na swojej robocie nie znam, tylko wy się znacie? Panie ojcze weselny, o jadle to ja z wami jutro będę gadała.
Sośniak nic na to nie powiedział, stał i patrzył, jak pani Słomkowska przebiera się w biały kitel, a potem jeszcze chowa włosy pod czepkiem. Baba była duża, szeroka, ruszała się pewnie i energicznie, w tej kuchni Sośniaków od razu poczuła się jak u siebie w domu, kręciła się po wszystkich kątach i gadała: