Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lisko, zadarł jej suknię, klepnął po wypuczonym zadzie.
Krzyknęła, zerwała się z klęczek. Ale on ciągle trzymał swoją rękę. Odskoczyła, klęczał, gapił się na nią z rozwartą gębą.
— Jakbyśmy się tak spięli, to całkiem jak te bochenki — śmiał się mocno, żegotliwie. Wtedy się rozgniewała i złapała pomietło.
— Idziesz ty! Idziesz? — a on, jak był, na kolanach, łapsnął spod drzwi teczkę, podniósł się, wyskoszył za drzwi. Już na śmiech jej się zbierało, ale dalej nacierała na niego pomietłem, umazanym w sadzy, wołała jak na kozła: — A ciuj! Ciuj! Ciuj!
Gruby brzuch zasłaniał tą teczką, bo nic, tylko chciała mu uczernić koszulę. Wołał przestraszony:
— Coś ty, coś ty, czegoś ty taka? Ja przecie urzędowo do twojego ojca, niechby co zakontraktował!
A ona wołała jeszcze: — Ciuj! ciuj! — dopóki nie doszedł do wrót, gdzie stał jego rower, i póki na nim nie umknął. Stała jeszcze i kielcowała się z niego, zadek na siodełku chodził mu jak żarna.
— Idź ty! — wołała. — Będziesz mi tu fizmatenta wyprawiał!
— Nie — jeszcze raz teraz powiedziała. — Nie!
— Ula — dopytywał Bartosik. — A ty?
— Nie — powiedziała. — Nie. Nic ja tam nie wiem takiego.
To było w Boże Ciało, w kościele pełno, pachnąco i gorąco, paliły się wszystkie świece. Łudzie śpiewali pieśni ostatkiem tchu, a kiedy odzywał się ksiądz, wycierali sobie palcami spocone twarze, oddychali ciężko i głośno. Nie chciało się jej już niczego, odmawiać różańca ani litanii, ani nawet na nabożeństwo uważać, nic, tylko stała i czekała, kiedy będzie procesja, tak było gorąco. Sapała i rozglądała się na wszystkie strony, bo już nie mogła