Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mój Boże, do jesieni czekać!... kiedy tu każdy dzień katastrofą grozi.
Odpiszę jej, że spróbuję na kim innym jej »niezawodnego środka«; niech ma uciechę i niech się jej zdaje, że mi w medycynie pomaga.
Konfitury sobie zostawię — choć co ja z niemi zrobię?... mam jeszcze garnek rydzów marynowanych, które mi przysłała; stoi nie napoczęty, bo go przecież z sobą do restauracyi na obiad zabierać nie mogę, a w domu kuchni nie prowadzę.
Ale sok malinowy poszlę Szlarkiewiczowej dla Józia; to się jej przyda.
Nic nie wiem, co z tego chłopca jeszcze będzie. Trzy dni temu