Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Osowiał i z pod oka spoglądał na zieloną firankę, poza którą słychać było, jak Banasiowa płukała i przemywała statki z dnia wczorajszego.
Odszedłem prawie bez pożegnania.
Do Lewońskich nie zaglądałem dzisiaj; czekam, aż mnie sami zawezwą, jeżeli będę potrzebny. Nie chcę się im narzucać, aby nie myśleli, że na trzyrublówki poluję.