Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z ciemnej sionki wchodzi się do przedpokoju, od którego klucza baba szukała z dobrych dziesięć minut za pazuchą i po wszystkich kieszeniach, zanim go znalazła i drzwi otworzyła.
— To przy waszym panu niema nikogo, aby go dozorował? — spytałem.
— A kto ma być? — wzruszyła ramionami, jakby się dziwiła, że można pytać o coś takiego. — Jak trza wyjść, to muszę drzwi zamykać i klucz biorę z sobą, aby kto nie wlazł. Mało to się włóczy różnego luda po kamienicy?...
Weszliśmy wreszcie.
— No, ma pan doktora — zameldowała mnie z progu i usunęła się na bok.
W pokoju był zmrok; zielona