Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więc mnie zabrała z sobą do pana Gierdy.
— Cóż to za pan? — pytałem ją przez drogę.
— A no mój pan; ja mu ta posługuję, już trzeci rok będzie na Święty Michał.
— Stary, młody?...
— Bogać tam młody!... Starszy ode mnie. Młodyby nie umierał..
Ładnie mnie uprzedziła!... było po co iść, skoro się pacyent na drugi świat już wybierał.
Poszedłem wszelako, cóż robić?... dobrze i to, choć ostatnie chwile ulżyć komu. W naszym zawodzie niema wyboru.
Na rogu ulicy, w dziedzińcu na parterze, między pralnią jakąś a warsztatem szewskim mieszka mój trzeci pacyent.