Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szkiem na swoich ustach dziecięcych, i kłaniała się nieśmiało, jak panienka z pensyi, zawstydzona i zakłopotana cała swem powodzeniem.
Robiła na mnie wtedy na prawdę wrażenie lilii, którą lekki wiatr pochyla w ogrodzie, albo konwalijki raczej, z tą swoją główką spuszczoną...
Widzę, że mi się przypominają moje studenckie lata, kiedy to próbowałem wierszydła pisać i w każdej pannie upatrywałem zaraz kwiatek, albo ptaszka, albo anioła, albo coś innego, ale skrzydlatego koniecznie i pachnącego, jak świeży fiołek.
Terazbym dwóch rymów nawet nie skleił, nie dlatego, aby mi ich brakło, ale że mi jakoś nie