Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było po północy, chory miał oczy zamknięte i przestał mówić.
Siedział i czekał.
Pod zmiętym gorsem koszuli, szeroka, wypukła, jakby wydęta pierś jego podnosiła się krótkim, astmatycznym oddechem; przytem usta otwierały się bolesnym jakimś kurczem i za każdym razem brwi drgały ruchem owadu wbijanego na szpilkę.
Cierpiał, biedaczysko, ale się nie skarżył.
— Krucyfiks... krucyfiks! — były ostatnie jego słowa, wypowiedziane jeszcze wyraźnie.
Banasiowa podała mu krzyż, którego dotykał palcami, i wymawiała słowa:
— Panie, w ręce twoje oddaję ducha mojego... Panie,