Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chciał już zażyć proszków, które baba z apteki przyniosła, popatrzył jednak na nią i rzekł, jakby i z nią żegnał się na odchodnem:
— Bądź zdrowa, stara!...
A ona tym głosem jego miękkim ujęta, zaczęła łypać powiekami i przez łzy odpowiedziała, całując go po kolanach:
— Niech też panu Pan Bóg da niebo i światłość wiekuistą!... a że tam stłukłam co czasem, albom za długo siedziała na posyłkach, to niech już pan przepuści, bo przecież to nie naumyślnie.
Usprawiedliwiała się przed nim jeszcze w takiej chwili, jak gdyby śmierć nie stała już między nami i ostatnich tchnień swojej ofiary nie liczyła.