Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak... na spalenie żywot bezowocny, na spalenie!...
Ta myśl, poddana mu widocznie przez spowiednika, poruszyła go i podniecała teraz, gdy ją rozbierał w mózgu, pracującym ostatnimi wysiłkami.
— Weź... weź... i daj bieda... biedakowi — mówił dysząc, jak gdyby naglił do spełnienia dobrego uczynku, podyktowanego mu przez miłosierdzie i spółczucie dla niedoli ludzkiej.
— Mło... młodemu... się... przy... przyda! — szeptał — tylko... niech... niech na dobre użyje. Pilnuj sam, pilnuj, bo to two... twoja zasługa...
Pochyliłem się instynktownie i pocałowałem go w ramię, tak mnie coś pchnęło do tego. Zwrócił