Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na mnie oczy i spojrzał jakby zdziwiony, ale ujęty tym dowodem wdzięczności i uznania z mej strony.
Rozrzewniło go to, bo jego ręka, drżąc bardzo i rzucając się niespokojnie, zbliżyła się do mojej i spoczęła na niej, zimna, żółta, jak z wosku, a na ustach chwiało się słowo:
— Mój... mój...
Nie dopowiedział, ale czułem, że chciał rzeknąć coś dobrego dla mnie.
Dziękowałem mu czule i gorąco za siebie i za małego Józika, przyrzekając, że się nim zajmę, a wolę jego uszanuję, aby ten czyn szlachetny nie był zmarnowany.
— Jeżeli chłopak zostanie arty-