Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Józika; a to skąd?... przecież go nie znał, nie widział nigdy; tyle co z moich opowiadań wiedział o nim.
On zaś przypuszczając, że nie mówi dosyć wyraźnie, powtórzył:
— Weź dla tego małego skrzypka... tej szwaczki, wiesz?...
— A to na co?...
— Niech ma... kształcić się za co i niech nie marnieje... w biedzie... Zrozumiałeś?...
Serce mi zadygotało z wzruszenia, radości i podziwu. Trzymałem w rękach ten niespodziewany legat starego oryginała i łzy miałem w oczach; słowa nie mogłem znaleźć...
— Mnie już i miliony na nicby się nie zdały — mówił dalej — a on... biedaczysko... może sobie