Przejdź do zawartości

Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pochowaliśmy go dzisiaj aż na Brudnie; jedna mogiła więcej przybyła na tych piaskach, co wyglądają jak pustynia śmierci.
Kazał sobie jak najtańszy pogrzeb wyprawić, na który przeznaczył tylko dwadzieścia rubli; karawan w jednego konia i trumna sosnowa. Musiałem uszanować jego wolę.
Za trumną szliśmy całą drogę we czworo tylko: ja, Lewoński, Szlarkiewiczowa i Banasiowa.
Któż miał pójść więcej? — nikogo tu nie miał z rodziny a z dawnych przyjaciół i znajomych