Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakoś nikt nie przyszedł, bo i nie dowiedzieli się zapewnie, że dopiero teraz umarł.
Mieli go za nieboszczyka od dawna.
Takie samotne żywoty spadają cicho, jak zwiędły liść z gałęzi w jesienny zmrok; nikt tego nie widzi i nie słyszy i nie uważa najczęściej, że coś ubyło na tem olbrzymiem drzewie ludzkości...
Lewoński się rozpłakał, Szlarkiewiczowa się modliła, gdy trumnę do dołu spuszczano, Banasiową posądzam, że była trochę pijana, bo na frasunek pociągnęła pewnie z kieliszka na pocieszenie; lamentowała za głośno i wszystkich nas ciągle po rękach chciała całować, Bóg wie za co i dlaczego.