Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chory spoważniał dziwnie i uspokoił się nagle.
Posadziliśmy go z Banasiową na fotelu, bo sam ksiądz zażądał tego, pomimo opozycyi Gierdy, i wyszliśmy, zamykając drzwi za sobą.
Został sam na sam z księdzem i spowiadał się.
Około pół godziny trwała ta spowiedź ostatnia i modlitwy skruszonego grzesznika.
Przez ten czas chodziłem po ulicy i czekałem.
Nareszcie ksiądz wyszedł, Banasiowa przybiegła do mnie z wiadomością, że pan prosi.
Zastałem go bladego z oczyma wilgotnemi, ale z twarzą wypogodzoną, spokojną, jakby mu ostatni ciężar spadł z serca.