Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mozolił się jednak, aby na swojem postawić. Odpoczywać musiał co kilka chwil, jęcząc tylko:
— Ach Boże, Boże!... nie dam rady... nie dam rady...
— Gdzie Banasiowa? — spytałem.
— Wróci... zaraz wróci.. poszła po księdza.
Zrozumiałem teraz, co ta toaleta znaczyć miała. Gierda stroił się tak na przyjęcie u siebie Pana Boga; chciał uczcić tak wielkiego gościa i do stołu Jego przystąpić przygotowany nietylko duchowo, lecz i z zachowaniem tych światowych form, które jako człowiek starej daty szanował...
— Mój drogi — mówił urywanym, nierównym głosem — po-