Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Robił rachunki z własnem sumieniem.
Rano wszelako jak najwcześniej pobiegłem najpierw do Gierdy.
Wchodzę, a on siedzi bez swojego szlafroka, w czystej bieliźnie, umyty, uczesany, bez czapeczki na głowie, i wdziewa na siebie czarne spodnie od frakowego garnituru.
— A pan dobrodziej co robi?! — zawołałem we drzwiach.
— Ubieram się, jak widzisz — powiada do mnie i z wielkim wysiłkiem stara się wcisnąć swoje grube, jak kłody opuchnięte nogi w zaciasne ubranie.
Pot mu kroplisty pokrywał całe czoło.
Stękał zadyszany, jakby najcięższą jaką pracę wykonywał, a