Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słońce złociło wierchy wznoszące się jakby strażnice nad zapadającemi w wieczornym mroku dolinami, i szare chmury, co zwalniając pęd szalony poczęły się na olbrzymich Tatrach w dziwaczne układać kształty. Śliczna Łomnica, oparłszy ramiona swe o granitowe turnie, w zadumie spoglądała ku smętnym, dalekim równiom; uroczym jaśniała blaskiem ta potężna królowa gór naszych. Wtém ciemna chmura zasępia jéj lica; ale słońce nie przestaje srébrzyć białych piersi dorodnéj swéj ulubienicy. Może nie ostatni raz patrzę zblizka na ciebie, wspaniała strażnico ziem słowiańskich.

Poglądam rozczulony w pyszne lica twoje,
W twoje piersi wspaniałe, w twych ramion rozwoje.
Ty zasiadłaś na tronie ze śniegów i lodów!

Minęliśmy cudne siklawy dziarskiéj zimnéj wody, a skorośmy wybrnęli z ciemnych sklepień rosłych smereków, powitał nas wspaniały Nos królewski, strzegący świata tajemnic tatrzańskich; już nawet dolatywał odgłos muzyki ze Szmeksu. Ale niebo zaciągnęło się na północy i zachodzie złowrogiemi chmurami; z wnętrza Tatr słychać było przerywany ryk gromu. Pośpieszyliśmy więc czémprędzéj, by przed burzą dostać się do Szmeksu.

Maryan Łomnicki.