Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu i myśl, co w duszy płynie,
Czuje nowe, wyższe życie.[1]

Pożegnawszy się z Węgrami, którzy za nami pozostali, przedarliśmy się prędko z pomiędzy kosodrzewiny w cienisty bór smerekowy. Za chwilę przeszliśmy oba mostki. Jesteśmy znowu u wnijścia doliny Staroleśniańskiéj. Tu nasz obóz, tu przy szumiącym potoku odpoczniemy trochę, aby po podwieczorku raźno wrócić do Szmeksu.
Dochodziła już godzina piąta. Obaj przewodnicy nasi krzątali się około przysposobienia herbaty; pozostawiony zaś na gospodarstwie Paweł, któremuśmy poruczyli ugotować ryżu w sporym garnku, mogącym nasycić i kilku największych żarłoków, wziął się skwapliwie do spożycia przedmiotu całodziennego zajęcia swego. Myśleliśmy z początku, że Paweł podzieli się z przewodnikami naszymi, którzy istotnie wraz z nami czuli wielką czczość żołądka. Z jakiém atoli zadziwieniem usłyszeliśmy Walę i Janusza skarżących się, że Paweł sprzątnął cały garnek kaszy. Musiał miéć wilczy apetyt nasz osadnik, kiedy mu się przewodnicy nie mogli dosyć wydziwować. Szczęście, że był jeszcze inny zasób żywności.

Plan dalszych wycieczek po najwyższych szczytach Tatr spiskich rozchwiał się zupełnie; niepogoda bowiem nieprzezwyciężone stawiała przeszkody. Nie mieliśmy już więc po co wracać przez góry do Zakopanego, lecz musieliśmy jechać na Jurgów i Bukowinę. W tym celu wysłaliśmy naprzód Janusza z Pawłem, aby nam w Szmeksie tegoż samego wieczora wózek zgodzili; my zaś wraz z Walą nieco późniéj dopiéro wyruszyliśmy z miejsca miłego wypoczynku.

  1. Antoniewicz.