Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bór gęstnieje, ale wnet smereki zapadają w dolinę cudnego potoku Kalbachu. Na dnie parowu szumi głośno wspaniały strumień; ot widać już dzikie jego łożysko zawalone opłukanemi złomami granitowych głazów. Wygodną ścieżką spuściliśmy się szybko ku dołowi obfitującemu w mnogą roślinność i zależne od niéj życie owadów. Z głównéj téj ścieżki, staraniem dzierżawcy Szmeksu w wzorowym porządku utrzymywanéj, prowadzą poboczne chodniki na prawo do znaczniejszych siklaw wartkiego potoku. Z wysokich kilkosążniowych czasem progów, rozrywa się tu zwykle pomiędzy zwalonemi skałami granitu woda potoku i w wspaniałych podskokach spada w wymyte głębiny. Siklawy te zdala bardzo przyjemny sprawiają widok.
Nad łożyskiem potoku wznoszą czarne smereki niezmordowane swe ramiona; gdzieniegdzie siny modrzew wiotkie rozpościéra gałązki, lub téż smukła, białokora brzoza, śmiało ponad huczny spad wybiegłszy, zadumaną schyla głowę ku swéj siostrze, wierzbie. Ponad granitowe brzegi w naniesionym natoku rozpostarły tysiące wielkolistnych roślin swe panowanie i wieńczą miłém kwieciem niespokojny, wartki potok. W dzikim bezładzie zalegają koryto powalone głazy; górski potok nic nie zważa na te zawady, on je kruszy, tłukąc o siebie siłą Tytana wywleczone z leżyska uporne skały. Oto siklawa osobliwszéj piękności. Kilka śniéżnych pasów wygląda z poza konarów rozrosłych smereków, a opromienione, rażą niezwykłą białością, odbitą od czarnych granitów i ciemnozielonych świerków. W szumie téj siklawy stałem jak zaklęty, jak skały granitu, co strzegą koryta, zadumane nad swą dolą; w szumie dzikim, wszystko obok mnie głuszącym, wzrok mój oczarowany zawisł na białéj wstędze siklawy, a ucho zaledwie dosłyszéć mogło własnego słowa mego. „Pójdźmy już!“ zawołał głośno przewodnik, a ja z niechęcią oderwałem się od czarującego widoku.