Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ścieżką wiodącą do doliny Kalbachu[1] raźnym zdążaliśmy krokiem. Niezadługo jużeśmy prawie u samych stóp Królewskiego Nosa. Smereki zrzedniały; myśmy na porębie, zkąd, jako z otwartego miejsca, prześliczny otworzył się nam widok na Łomnicę.
Był to piękny lipcowy poranek. Słońce, wzbiło się już nieco ponad zielone równie Spiżu i różowemi promieńmi całowało pierworodne syny ziemi, Tatry. Dziewicza Łomnica, usunąwszy lekko białą zasłonę z twarzy, śle czułe pozdrowienie panu dnia i życia, a małżonek godny jéj ręki, szczyt Lodowy, jak dawniéj, granitowym wzrokiem toczy dokoła po niższéj swéj braci i zatrzymuje się dopiéro na swéj ulubionéj towarzyszce, która jako królowa całym zdaje się przewodzić Tatrom. Kto ją piérwszy raz widział, przyzna, że treścią wrażenia jakie ta wspaniała góra na nim sprawiła, jest imponująca olbrzymiość, ujęta, w piękny zakrój formy, czém właśnie najbardziéj do siebie pociąga.

Długo nie mogłem wzroku oderwać od wspaniałéj góry; wtém przedemną wzlatuje nadobna, smętna smereczyn pustelnica, ciemnoskrzydła górówka (Erebia Euryale). Świat owadniczy, ocucony rannemi promieńmi słońca, zaczął się ożywiać; skrzętna mrówka wyszła już ze swego miasta po ciężkie brzemionko; złotawe muszki, zlekka poruszając przezroczystemi skrzydełkami, siadają po listkach, po cetynkach i grzeją się na słońcu, a łowik (Asilus) zaczajony na suchéj gałązce, zabiéra się do pewnego skoku na nieostrożną ofiarę. Zblizka gdzieś dolatuje nas śpiéw gazdy szałasnego (Lusciola tithys), co głosi o życiu pełném rozmaitości i tu pośród jednostajnego boru. Nagle zatrzymuje się p. prof. N. i schyla się ku ziemi, przywołując mnie i Walę. O cudo! cóż widziémy? Maluczkie, siwe liszki, zbite jakby w uporządkowaną kolumnę, podobną raczéj do pełzającego węża, ciągną w prostym kierunku przez drogę. Ile tu tysięcy tych żyjątek złączyło się w przedziwny zastęp! Jak wszystkie razem, prawie równocześnie, podnoszą czarne główki i daléj naprzód się przeginają! Rzekłbyś, że tu jedno tętno kieruje tym nadzwyczajnym pochodem. Jak silnym musi być popęd u tych stworzonek, popęd, co im każe w te zagadkowe łączyć się gromadki! „Ta to pleń; no teraz da Pan Bóg piękne urodzaje! zawołał Wala, nie piérwszy raz widzący to zjawisko; ludzie u nas w górach plenia zbierają, susa, święcą w kościele i posypują nim miejsca kany jest zboze, jak sopy, sąsieki, pola i t. p.“[2].

  1. Według dyplomów z 13 i 14 wieku Kaltbach, Zimna woda. W ustach tamecznych Niemców nazwa ta zamieniła się na Koltbach, a potém Kolbach. Czy napotykająca się nazwa Łysanek jest miejscowa słowacka, czy przetłumaczona przez polskiego pisarza z niemieckiego Kolbach, niby Kahlbach, nie wiemy; przypuszczamy to drugie.
  2. Dokładniejszą wiadomość o pleniu (Heerwurm) podał prof. N. w Czasie z 5 sierpnia 1865 r.